Najbardziej znielubiona przeze mnie część pisania posta... Tytuł. Bo przecież trzeba błysnąć czymś oryginalnym, ciekawym, ma ponoć zachęcić do przeczytania całego posta. Więc teraz cierp człowieku męczarnie, staraj się być kreatywnym, a i tak nic ci z tego nie wyjdzie.
Ostatnie dni minęły pod znakiem zabaw i pieszczot z nowym nabytkiem, który zwie się HP Probook 6455b. Może nie zachwyca, ale na moje skromne, studenckie potrzeby jest idealny i od pierwszego wejrzenia się w nim zakochałam. I nie oddam nigdy, nikomu!
Niecały tydzień temu MBP wystosowała do mnie wiadomość poprzez pocztę elektroniczną. Treść jej, niezmiernie dla mnie miła, brzmiała następująco: Zamówiony egzemplarz książki jest do odbioru w Filii nr 2.
Tym sposobem jeszcze tego samego dnia na półce teraz czytam pojawiły się Płatki na wietrze, druga część cyklu autorstwa Virginii C. Andrews.
Pierwsza z nich, Kwiaty na poddaszu, zapadła mi w pamięci jako książka nieszablonowa i po części wstrząsająca. Nie mogłam doczekać się dalszego ciągu losów rodzeństwa Dollangangerów.
Dla tych, którzy z serią nie mieli jeszcze styczności (a zechęcam mocno do tego!), pozwolę sobie przytoczyć opis z okładki Kwiatów na poddaszu:
Szczęśliwą z pozoru rodzinę Dollangangerów spotyka tragedia - w wypadku samochodowym ginie ojciec. Matka z czwórką dzieci zostaje bez środków do życia i wraca do swego rodzinnego domu. Niezwykle bogaci rodzice mieszkający w ogromnej posiadłości wyrzekli się córki z powodu jej małżeństwa z bliskim krewnym, a narodzone z tego związku dzieci uważają za przeklęte. W tajemnicy przed dziadkiem rodzeństwo zostaje umieszczone na poddaszu, którego nigdy nie opuszcza.Dzieci żyją w ciągłym strachu, a odkrycie, jakiego dokonuje najstarszy brat, stawia rodzeństwo w obliczu nieuniknionej katastrofy,
a także części kolejnej, Płatków na wietrze:
Po tajemniczej śmierci jednego z braci rodzeństwo Dollangangerów decyduje się na ucieczkę z ponurego poddasza w domu dziadków, gdzie matka i babka więziły je przez blisko trzy i pół roku. Cathy, Chris i mała Carrie trafiają do domu doktora Paula Sheffielda, który - osamotniony po śmierci żony i syna - roztacza opiekę nad dziećmi. Wydaje się, że ich los się wreszcie odmienił i że każde z nich znalazło właściwą drogę w życiu. Jednak koszmary przeszłości nie dają się tak łatwo zapomnieć, a wiszące nad młodymi bohaterami rodzinne przekleństwo wciąż daje o sobie znać...
Obie książki czytałam z zapartym tchem. Autorka podjęła w nich kontrowersyjny temat kazirodztwa, a postać matki, która to wszystko spowodowała, nazwać tylko wyrodną to za mało.
W serii, poza wspomnianymi już tytułami, znajdują się także A jeśli ciernie..., Kto sieje wiatr... oraz Ogród cieni. Miałam nie czytać ich opisów, ale nie mogłam się powstrzymać i... mam nadzieję, że jak najszybciej uda mi się je zdobyć :)Tymczasem wszelkie wolne wolne chwile spędzam w towarzystwie pożółkłych stronic Stu diabłów. Nie porzucam jeszcze nadziei, iż uda mi się przebrnąć przez tę pozycję bez utraty zdrowia i nerwów.
A w głośnikach:
Całuję,
Marlen